Dying Light: Aleja Koszmarów
Od dziś w sklepach internetowych i księgarniach fani mogą nabyć powieść w klimatach grozy, będącą prequelem wobec popularnej gry Techlandu. I trzeba przyznać, że jest to wcale zjadliwy kawałek historii o zombiakach!
Książka premierę już swoją poniekąd miała – jako e-book, będący dodatkiem do edycji kolekcjonerskiej gry (pisaliśmy już o tym tutaj). Teraz jednakże pojawia się jako pozycja niezależna, mogąca przysposobić komputerowemu hitowi kolejnych fanów, a także zaspokoić potrzeby tych, którzy czują nienasycenie zakończywszy i skatowawszy już parokrotnie „dziełko” polskiego developera. Pomyślana głównie jako reklama, mająca robić szum wokół właściwego tytułu, pozycja – o dziwo – broni też się sama. Wiele książek tego typu (a także te na podstawie filmów) to zwykłe, ciężkostrawne gnioty, w najlepszym wypadku znośne czytadła, które przed zastosowaniem jako papieru toaletowego ratuje jedynie twardość papieru. Żerują one bezwstydnie na chłonności fanów i zasobach ich portfeli. W tym wypadku jest jednak zupełnie inaczej. Może książka nie mrozi krew w żyłach tak często, jak rzeczy płodzone przez Stephena Kinga, jakkolwiek czyta się ją naprawdę z przyjemnością. Za jej „popełnienie” odpowiedzialność ponosi Raymond Benson – autor poczytny i dobrze kojarzony, chociażby ze swych książek o przygodach Jamesa Bonda. O żadnej fuszerce nie ma więc mowy (choć z rzadka Bensonowi się takowe zdarzały, vide: powieść o Hitmanie), akcja jest dobrze przeprowadzona, a momenty napięcia zręcznie rozłożone, dialogi żywe, nieźle wciągają, czuć w nich emocje, jakie kłębią się u ich podłoża – słowem został czytelnikowi oddany świat, w którym z przyjemnością można się zatracić na parę ładnych godzin.
Fabuła zarysowuje nam wydarzenia w mieście Harran sprzed zajść ukazanych w grze. Główną bohaterką jest młoda dziewczyna, która miała wziąć udział w zawodach lekkoatletycznych. Świat wokół niej stopniowo zamienia się w piekło. Oś książki jest osadzona wokół jej poszukiwań zaginionego w wyniku tychże zajść brata. Pojawiają się znane nam z FPS-owego survival horroru lokacje, jak i nowe miejsca, nawiązania są bogate. Trochę szkoda, że nie dzieje się tak w przypadku postaci – niestety nie natkniemy się na tych samych bohaterów… chyba żeby wziąć pod uwagę wydające obleśne dźwięki i ciągnące jakby za sobą własne kończyny zombiaki, wokół których cała akcja się wszak kręci. Przeczytajcie tę nie za grubą pozycję – warto!
Źródło: Techland.